poniedziałek, 11 maja 2015

Meksykański zapaśnik: Lucha Libre jest niczym telenowela. To więcej niż sztuka walki.

Tinieblas Jr., luchador (zapaśnik), szef federacji Lucha Libre Full i syn słynnego luchadora, tłumaczy na czym polega profesjonalny wrestling w Meksyku: - Podstawą jest rywalizacja, dlatego w zależności od osobowości luchadora przypisuje się mu w czasie walki rolę rudo lub tecnico. Luchador tecnico zawsze w czasie walki postępuje w zgodzie z zasadami, a luchador rudo używa podstępu, żeby zwyciężyć. Kopie przeciwnika w przyrodzenie, próbuje zedrzeć z twarzy maskę, gryzie w ucho, w rękę, aż do krwi.



Pierwszy raz ktoś udziela mi wywiadu w masce...


- Zawsze zakładam maskę, kiedy wychodzę na ring albo idę na służbowe spotkanie. Dzięki niej ludzie od razu wiedzą, że jestem Tinieblas Jr. Bez maski nie mogę pokazać się publicznie, to taki nasz zwyczaj sprzed wielu lat. Poza tym meksykańskiej publiczności podobają się maski.

Dlaczego luchadorzy w Meksyku walczą w maskach?


- Mówimy o czymś, co miało miejsce ponad 75 lat temu. Jednym z pierwszych zamaskowanych luchadorów był Santo. Szybko stał się ikoną lucha libre, został bohaterem komiksów i zagrał w wielu filmach - walczył przeciwko mumiom, z wampirami i mafią. Przez ludzi był uważany za bohatera z krwi i kości. Nigdy nie zdejmował maski i nikt nie wiedział, jak wygląda. Dopiero gdy był na emeryturze, pokazał kawałek twarzy przed kamerami. Potem pojawili się inni luchadorzy w maskach, tacy jak Mil Máscaras czy Blue Demon. Ich śladami podążył mój tata. Zadebiutował w '71 roku jako Tinieblas. Jego postać ma już 44 lata.

Jak to się stało, że twój tata został luchadorem?


- Mój tata był kulturystą i chodził do siłowni w centrum miasta, gdzie trenowali też luchadorzy. Mil Máscaras, który był już znany w środowisku luchadorów, powiedział mu kiedyś: - Z takim ciałem jak twoje powinieneś trenować lucha libre. Mój tata wcześniej o tym nie myślał, bo chciał być aktorem. Miał już zresztą za sobą małe role jako statysta.

Mil Máscaras przedstawił mojego tatę Valente Pérezowi właścicielowi magazynu „Lucha Libre”, który obiecał, że go wypromuje. Wymyślił dla niego imię Tinieblas [ciemność - przyp. red.]. - Będziesz niewidomym luchadorem - powiedział. Mój tata się przestraszył: - Nic nie będę widzieć, nie uda mi się wygrać! Jednak kiedy zobaczył projekt maski, okazało się, że przednią część pokrywa drobna siateczka, przez którą można oddychać i dobrze widać przeciwnika. Potem mój tata sam zaprojektował resztę stroju: spodnie, rękawice, buty.


Lucha libre było wtedy lubiane w Meksyku?


- Mój tata został luchadorem w bardzo dobrym momencie, bo lucha libre było bardzo popularne w całym kraju. Przez wiele lat walczył codziennie - od poniedziałku do niedzieli. Kiedy ja zaczynałem, to ta epoka już się kończyła. Teraz walki najczęściej organizowane są w weekendy. Tata jeździł też do Japonii, Stanów Zjednoczonych, bo tam ludzie są zafascynowani lucha libre. Wcześniej podróże były bardzo wyczerpujące, nie podróżowało się tak łatwo jak dzisiaj. Wyjeżdżał na miesiąc, więc kiedy byliśmy z rodzeństwem mali, rzadko go widywaliśmy. Na walki w Meksyku zdarzało mu się jechać autobusami.

Jak powstało lucha libre?


- Kolebką lucha libre jest Meksyk. Mówi się, że na początku XIX wieku przyjechali do Meksyku Europejczycy, nauczyli nas zapasów i my potem zaczęliśmy wymyślać kolejne elementy walki. W latach 30. XX wieku Salvador Lutteroth stworzył pierwszą firmę lucha libre i organizował pokazy walk. Do Meksyku zaczęli przyjeżdżać sportowcy z Japonii i ze Stanów - wykorzystali niektóre z elementów naszej walki i zapoczątkowali niezależny wrestling u siebie.

Czym lucha libre w Meksyku różni się od tego w Japonii i Stanach Zjednoczonych?


- Wrestlerzy ze Stanów wykorzystują tylko niektóre elementy naszego lucha libre, ale ich gra jest wolniejsza, nie mają tak bardzo rozwiniętej techniki. Japończycy lucha libre nauczyli się w Meksyku, lecz połączyli to ze swoim stylem, który przypomina judo. Poza tym Amerykanie raczej nie używają masek, bo nie mają takiej tradycji. Za to Japończykom nasz pomysł się spodobał. Oni też noszą maski, tyle tylko, że w stylu japońskim, na przykład symbolizujące smoka.



W lucha libre występuje przynajmniej dwóch zawodników - luchador rudo i tecnico. Kim oni są?


- Podstawą jest rywalizacja, dlatego w zależności od osobowości luchadora przypisuje się mu rolę rudo lub tecnico. Jeden zawodnik z założenia jest dobry, a drugi zły. Luchador tecnico zawsze w czasie walki postępuje w zgodzie z zasadami, a luchador rudo używa podstępu, żeby zwyciężyć. Kopie przeciwnika w przyrodzenie, próbuje zedrzeć z twarzy maskę, gryzie w ucho, w rękę, aż do krwi.

W Meksyku lucha libre jest bez ograniczenia czasowego. Przegrywa zawodnik, który upadnie plecami na ring. Przeciwnik przytrzymuje jego plecy i ramiona na macie, podczas gdy sędzia liczy do trzech. Przegrany wciąż ma dwie szanse. Jeśli znowu zostanie pokonany, walka się kończy.

Jest to też rodzaj przedstawienia przed publicznością.


- To zawsze jest spektakl. Ring to nasza scena i widzowie otaczają nas ze wszystkich stron. Jesteśmy aktorami i sportowcami. Musimy tak podziałać na ludzi, żeby wzbudzić w nich emocje. Często niczym superbohater wchodzę na trybuny w pelerynie, którą zdejmuję tuż przed walką, bo chcę zrobić na publiczności dobre wrażenie. To jest interaktywny sport, w trakcie walki ludzie krzyczą do mnie: „Uderz go!”, i ja im odpowiadam, robiąc to, o co proszą. Umiem rozwścieczyć widzów, sprawić, że zaczną się śmiać, krzyczeć, gwizdać. Oni w ten sposób się odstresowują, mogą wyrzucić z siebie emocje. Zawsze najgłośniej krzyczą kobiety.

Czy kobiety też mogą być luchadorkami?


- Tak. Początkowo publiczność nie wierzyła w nie, chociaż były silne i dobrze przygotowane. Wydaje mi się, że obecnie są nawet lepiej wytrenowane niż mężczyźni, bo wcześniej walczyły tylko między sobą, a teraz ćwiczą też z nami.

Obecnie zdarza się, że federacje lucha libre organizują też walki w parach damsko-męskich. Jednak kobieta zawsze walczy przeciwko innej kobiecie. Wydaje mi się to uczciwe. Gdyby kobieta mnie uderzyła, toby mnie zabolało, ale jeśli ja oddałbym jej z całej siły, zrobiłbym jej krzywdę. Poza tym nie mógłbym uderzyć kobiety.

Ciosy wymierzacie naprawdę?


- Uczymy się, w jaki sposób zadać cios, żeby nie zrobić komuś krzywdy. Nie chodzi o to, żeby drugiemu zawodnikowi podbić oko, bo my z tego żyjemy i musimy umieć się ochronić. Wiemy, jak uderzyć przeciwnika z ograniczoną siłą, żeby to jednocześnie wyglądało efektownie. Umiemy też amortyzować ciosy. Niestety, niektórzy luchadorzy nie mają dobrej techniki i mogą sobie zrobić krzywdę.



Nie uważasz, że ten sport jest brutalny?


- Wcześniej lucha libre rozwijało się bez żadnej kontroli i było dużo bardziej brutalne, ale z czasem to się zmieniło. Dzisiaj staramy się unikać przemocy na ringu. Oczywiście luchador rudo walczy w sposób bardziej agresywny, ale jest to element gry. Robimy to, aby dostarczyć ludziom rozrywki. Poza tym chcemy zaprezentować przed widzami nasze możliwości, bo nauczenie się lucha libre kosztowało nas wiele lat treningów.

Czym jest lucha libre dla Meksykanów?


- Jest niczym telenowela. Wiele osób co tydzień chodzi na Arena Mexico oglądać walki, bo na ringu rozgrywa się akcja serialu. Co chwila pojawiają się nowi rywale, jedna osoba kończy karierę, ktoś inny ją zaczyna. Ci, którzy przychodzili na lucha libre ze swoimi rodzicami jak byli mali, teraz są już dorośli i zabierają na walki swoje dzieci.

Dla mnie osobiście lucha libre jest przede wszystkim sztuką i częścią naszej kultury. Sztuką, ponieważ co chwila tworzymy różne kombinacje uderzeń, a samych chwytów i elementów akrobatyki nie jest łatwo się nauczyć. Mnie trzy lata zajęło, żeby w odpowiedni sposób upaść na ring z wysokości, nie narażając na kontuzje kolan i twarzy. Sztuką jest również stworzenie masek i pozostałych części stroju oraz nadanie im odpowiedniego znaczenia.

Mówisz, że dzieci chodzą was oglądać. Czy nie promujecie w ten sposób przemocy?


- Dzieci są zachwycone, widząc nas w przebraniu, traktują nas jak superbohaterów. Nie jesteśmy wymyślonymi postaciami, takimi jak Superman, tylko istniejemy naprawdę. Patrzą na nas niczym zahipnotyzowane, gdy unosimy się w powietrzu. Zawsze bardziej wspierają luchadora tecnico, bo on walczy uczciwie, nie używa podstępów i w ten sposób uczymy dzieci, czym jest dobro. Myślę też, że zarówno mali widzowie, jak i dorośli w pewnym momencie zdają sobie sprawę, że oglądają przedstawienie.

Jako dziecko cieszyłeś się, że twój tata jest luchadorem?


- Na początku nie wiedziałem, że się tym zajmuje. Tata przychodził do domu z torbą, wyjmował z niej buty, maskę, strój i podawał mojej mamie do wyprania. Kiedy wychodził, oznajmiał mi i mojemu rodzeństwu: „Idę do pracy”. Gdy trochę podrosłem, kazał wszystkim naokoło mówić, że daje lekcje wychowania fizycznego. Tłumaczył nam: „Jestem jak Batman, to, kto kryje się za maską, jest tajemnicą”. Nie chciał, żeby dziennikarze robili mu zdjęcia przed domem, bo dawniej zdjęcia luchadorów publikowano w gazetach.

Kiedy miałem siedem lat, tata zabrał mnie na walkę blisko miasta Meksyk. W pewnym momencie zatrzymał auto i założył maskę. Nagle usłyszałem okrzyki ludzi na zewnątrz: „Ti-nie-blas!”. Zbliżali się, prosząc o autografy. Tata krzyknął do mnie: „Zamknij okno w samochodzie”.

Później ze znajomym mojego taty stanąłem tuż pod ringiem. Kiedy tata zaczął walczyć, poczułem przypływ adrenaliny. Z jednej strony cieszyłem się, a z drugiej denerwowałem, gdy widziałem, jak przyjmuje ciosy. Mój tata, podobnie jak ja, był luchadorem tecnico i nie używał podstępów. Bałem się, że drugi zawodnik zedrze z niego maskę.



Twój tata odniósł sukces.


- Tak, przez kilka pierwszych lat pracowano nad jego promocją. Miał własną sekcję w magazynie, „Proszę pytać, Tinieblas odpowie”. Potem zaproponowano mu rolę w filmie „Sprawiedliwi mistrzowie”. Jest to obraz o luchadorach, którzy jeżdżą na motorach i walczą z potworami z innego świata. To była niedroga produkcja, ale scenarzyści użyli sporo wyobraźni i czułem się niesamowicie, gdy oglądałem ten film. W sumie mój tata wystąpił w dziewięciu filmach, w tym również z Santo, który w tamtym momencie już kończył swoją karierę. Powstał też komiks o moim tacie, miał swój program w telewizji, brał udział w reklamach oraz akcjach, które miały na celu uświadomić ludzi, jak ustrzec się np. przed cholerą.

Po pięciu latach od debiutu tata wpadł na pomysł, żeby wymyślić postać, która mogłaby mu towarzyszyć przy różnych okazjach. Zainspirował się „Gwiezdnymi wojnami” oraz mitologią Majów i tak stworzył Alushe. Jest to kudłata, niska postać, która przypomina psa. Według mitologii miała chronić ziemie Majów i oddalać złe moce. Tata chodził z Alushe do telewizji i tłumaczył dzieciom, dlaczego mają się uczyć, myć zęby, słuchać rodziców. Kiedyś jeden z luchadorów zapytał tatę: - Czy mogę zabrać go ze sobą na walkę? Tata odpowiedział: - Nie, on nie walczy. Jednak publiczność też chciała go zobaczyć w czasie walki, więc Alushe zaczął uczestniczyć w lucha libre. Czasem stał bez ruchu, rzucał się na ziemię, albo udawał, że kopie przeciwnika. Wielu próbowało naśladować mojego tatę i dzisiaj mają przy sobie wymyślone przez siebie maskotki, którymi często są karły przebrane za dziecko. Jednak żadna z tych postaci nie jest kochana przez publiczność tak jak Alushe.

Dzięki temu wszystkiemu Tinieblas stał się postacią rozpoznawalną. Po luchadorach z jego pokolenia przyszedł jednak czas na kontynuatorów ich legendy. Zaczęli walczyć synowie niektórych luchadorów, m.in. Santo, Blue Demon, i ja też do nich dołączyłem.

Chciałeś być jak twój tata?


- Jako nastolatek często chodziłem z tatą na walki. Widziałem jak inni luchadorzy próbowali zedrzeć z niego maskę, a jej utrata oznaczałaby stratę honoru, więc w takich momentach płakałem. Postanowiłem, że też zostanę luchadorem, żeby im się za to odwdzięczyć. Oczywiście lucha libre miałem we krwi, bo cały czas fascynowałem się tym sportem. Kiedyś powiedziałem: - Tato, ja też chcę walczyć. On na to: - Jesteś szalony, zapomnij o lucha libre. Miałem wtedy 15 lat i wielu chłopaków w moim wieku walczyło profesjonalnie, bo dawniej rodzice nie zawsze wysyłali dzieci do szkoły. Jednak skoro tata mi zabronił, to zapomniałem o swoim marzeniu.

Mój tata miał siłownię w domu i kiedy robiłem licencjat z grafiki, zacząłem dużo ćwiczyć. Poszedłem też do siłowni, gdzie przychodzili inni zapaśnicy. - Tinieblas to twój ojciec? - pytali. Tata mnie obserwował i po roku mi powiedział: - Zacznij trenować. Dopiero wtedy zacząłem trening lucha libre z profesjonalistami.



Pamiętasz swoją pierwszą walkę?


- Rok przed debiutem tata mi powiedział: - Wyobraź sobie, że zmienili mi w telewizji dzień zdjęciowy, a w weekend muszę pojechać do Ciudad Obregón. Nie mógł się tam nie pojawić, bo bilety na lucha libre zostały już sprzedane. Pojechałem tam zamiast niego. Bardzo się denerwowałem, bo po raz pierwszy walczyłem przed publicznością i nie miałem żadnego doświadczenia jako luchador. W dodatku występowałem jako mój tata i czułem się odpowiedzialny za jego dobre imię. Było tam gorąco, ubranie lepiło mi się do ciała. W pewnym momencie słyszę, jak ktoś na trybunach mówi: - To nie jest Tinieblas, ale jego syn! Pierwszego dnia walkę udało mi się wygrać.

A jaka walka najbardziej zapadła ci w pamięć?


- Chyba walka przeciwko Scorpio Jr. w 1997 roku, bo to była dobra walka. Po raz pierwszy w mojej karierze zdobyłem wtedy tytuł mistrza i wygrałem pas wagi ciężkiej. Wcześniej nikt nie mógł go pokonać.

Występowałeś też z tatą?


- Kiedy zadebiutowałem na Arena Mexico w 1990 roku, prawie od samego początku występowałem w parze z moim tatą. Na początku stresowałem się, walcząc razem z nim, ale tata pozwalał mi decydować, co zrobię na ringu. Z czasem nabrałem doświadczenia i niektórzy mi mówili, że jestem lepszy od niego. Ale ja tak nie uważam, bo to mój tata, jest moim idolem. Czuję respekt do niego, bo dzięki niemu jestem w tym, a nie w innym miejscu. Mój tata ma dzisiaj 75 lat i chociaż od lat nie walczy, to wciąż działa w środowisku lucha libre.

Jaką najważniejszą radę dał ci tata?

- Dał mi jedną radę, która bardzo mi pomogła i otworzyła przede mną wiele drzwi. Kiedyś mi powiedział: - Tutaj, w tym środowisku, jesteś kim jesteś, ale musisz twardo stąpać po ziemi i traktować wszystkich jednakowo. Dzisiaj jestem promotorem jednej z najważniejszych federacji lucha libre w Meksyku i wciąż o tym pamiętam. Dzięki temu gdy chcę, żeby luchador z innej federacji dla mnie walczył, to nawet jeśli zabrania mu tego kontrakt, dzwonię do jego promotora i zawsze słyszę w słuchawce: - Nie ma problemu, chłopak może dla ciebie walczyć.

Czy zdarzały ci się kontuzje?


- Miałem etapy lepsze i gorsze w moim życiu zawodowym. Tuż przed egzaminem na luchadora nabawiłem się kontuzji kręgosłupa i nie mogłem chodzić. Lekarz powiedział mi, że potrzebna jest operacja. - Panie doktorze, ale za tydzień mam debiut - zaprotestowałem. - Dobrze, dam ci lek, żebyś mógł walczyć, ale będzie skuteczny tylko przez chwilę - odparł. W tydzień po debiucie przeszedłem operację i trzy miesiące spędziłem w łóżku. Później miałem jeszcze kilka kontuzji, aż w końcu zrobili mi operację na przepuklinę i gdy wróciłem do walki, nie byłem już taki dobry.

To był bardzo trudny czas w moim życiu, bo miałem trójkę małych dzieci, kłóciłem się ze swoją kobietą i czułem, że jako luchador jestem do niczego. Byłem rozczarowany sobą oraz swoim życiem. Zeszczuplałem i wpadłem w depresję. Przez osiem miesięcy nie ćwiczyłem, bo mi się nie chciało. W końcu doszedłem do wniosku, że nie mogę się poddać. Po jakimś czasie założyłem własną federację Lucha Libre Full. Wiedziałem, iż luchadorzy nie są odpowiednio nagradzani i trzeba sporo popracować nad logistyką w Meksyku, ale wcześniej sądziłem, że brakuje mi talentu do prowadzenia firmy. Jednak udało mi się znaleźć ring, załatwić reklamę, luchadorów i odniosłem sukces. Zaczęliśmy organizować coraz większe wydarzenia, np. wielką bitwę w centrum historycznym Mexico City. Jako pierwsi zorganizowaliśmy też loterię przed walką w Puebli, więc publiczność do końca nie wiedziała jacy zawodnicy będą przeciwko sobie walczyć.




Nadal wychodzisz na ring?


- Tak, nie tak dawno występowałem w Niemczech z aktorami z Niemiec i byłem w szoku, że moje ciało jest w stanie zrobić na ringu więcej, niż kiedy byłem młody. Dzieje się tak dlatego, bo już wiem, w jaki sposób muszę o siebie zadbać.

Żyjesz w świecie lucha libre od dawna. Czy ten sport bardzo się zmienia?


- Jak najbardziej. W tej chwili zdarza się, że luchadorzy w czasie trwania lucha libre tańczą, mówią na ringu do mikrofonu, ich stroje i maski są bardziej futurystyczne. Poza tym zaczęli dbać o swoje ciała, powoli zanika wizerunek brzuchatego luchadora. Oczywiście są wyjątki. Super Porky był szczupły, wysportowany i nagle jego ciało się zmieniło. Przytył, urósł mu brzuch. Ludzie na początku gniewali się na niego za tę zmianę, ale potem zaczęli go wspierać. On jest grubym luchadorem, jednak nigdy nie stracił charyzmy i umie obrócić to na swoją korzyść. Niektórzy mogą się z nim identyfikować. Ktoś powie: Jestem niski, albo Jestem gruby. I co z tego? Luchador też może być niewysoki i mieć nadwagę.

Co mówisz młodym Meksykanom, którzy pytają, co powinni zrobić, żeby zabłysnąć w środowisku lucha libre?


- Luchador musi mieć bardzo dobre przygotowanie, charyzmę i to coś. Komuś utalentowanemu łatwiej będzie robić postępy w tym sporcie. Myślę też, że mój tata odniósł sukces, bo zawsze dbał o to, żeby publiczność go lubiła.

Tinieblas Jr. Urodził się w 1966 roku. Jego ojcem jest Manuel Leal, który przez lata walczył w lucha libre pod pseudonimem Tinieblas. W roli luchadora zadebiutował w 1990 r., ukrywając się pod maską, która jest podobna do maski jego taty. Dwukrotnie zdobył mistrzostwo wagi ciężkiej federacji International Wrestling Revolution Group i dwukrotnie został mistrzem Lucha Libre USA Tag Team, występując w parze z El Oriental i Sol. W 2010 r. brał udział w programie transmitowanym przez MTV2 - lucha libre USA. Tinieblas oznacza ciemność.

Wywiad ukazał się w "Weekendzie" na stronie Gazety Wyborczej. Więcej na: "Twarze Meksyku" na Facebooku.