piątek, 5 czerwca 2015

Esteban Volkov, wnuk Lwa Trockiego: Jestem jedynym żyjącym świadkiem śmierci mojego dziadka

Esteban Volkov, wnuk Lwa Trockiego, ma 89 lat, i jako jedyny w rodzinie dożył sędziwego wieku. Jego dziadek był jednym z przywódców rewolucji październikowej, jednak on stanowczo odcina się od Rosji: "Mam kontakt z niektórymi Rosjanami, ale nie jestem zbyt entuzjastycznie nastawiony do mojej byłej ojczyzny. Moim krajem jest Meksyk, bardzo mi tutaj dobrze. Zresztą dzisiaj nie byłbym Rosjaninem, tylko Ukraińcem".




Kiedy był pan po raz ostatni w Rosji?


- W Rosji byłem za czasów Gorbaczowa, ale tylko przez pięć dni. Pojechałem tam, żeby zobaczyć się z moją przyrodnią siostrą. Od dziecka nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu i nie wiedziałem, że żyje. Znajomy historyk z Francji poznał ją w Moskwie i od razu do mnie zadzwonił z pytaniem, czy chcę się z nią spotkać. Chorowała na raka, jej stan był poważny. Brała już morfinę na uśmierzenie bólu. Nie miałem czasu do stracenia. Postarałem się o wizę w ambasadzie rosyjskiej i poleciałem do niej w odwiedziny. Jedynym problemem było to, że nie mówię po rosyjsku, a ona nie znała języków, którymi ja się posługuję, czyli angielskiego, francuskiego i hiszpańskiego. Na szczęście moi przyjaciele zostali naszymi tłumaczami i mogliśmy się porozumieć. Dopiero wtedy dowiedziałem się, że została deportowana do Irkucka, położonego na Syberii, gdzie mieszkała przez wiele lat.

Nadal śledzi pan to, co dzieje się w Rosji?


- Tak. Czytam gazety, szukam informacji w internecie i oglądam telewizję. Kiedy byłem tam po raz ostatni, dało się wyczuć atmosferę strachu i inwigilacji. Potem stało się tak, jak przewidział mój dziadek - po okresie biurokratycznego reżimu Stalina nastał kapitalizm. Jednak Putin mówi tym samym językiem, co Stalin, wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się teraz na Ukrainie. Jest przeciwko jakimkolwiek nowym ideom, a Trockiego nadal uważa za zdrajcę Rosji. Teraz Polska trzyma na dystans Rosję, prawda? Dobrze robicie.

Często opowiada pan ludziom swoją historię?


- W przeszłości przyjmowałem zaproszenia na różne kongresy i konferencje. Dzisiaj mam 89 lat i coraz gorzej znoszę dalekie wyjazdy. Jednak niedawno wybrałem się do Meridy na spotkanie ze studentami. Jestem ostatnim żyjącym świadkiem śmierci mojego dziadka i chociaż nigdy nie zajmowałem się polityką, uważam za swój obowiązek mówić, jak było naprawdę.

W czasie swoich podróży na pewno spotyka pan też wielu Rosjan.


- Mam kontakt z niektórymi Rosjanami, ale nie jestem zbyt entuzjastycznie nastawiony do mojej byłej ojczyzny. Moim krajem jest Meksyk, bardzo mi tutaj dobrze. Zresztą dzisiaj nie byłbym Rosjaninem, tylko Ukraińcem. Rodzina mojego dziadka pochodzi z Janówki na Ukrainie.

Urodził się pan w Jałcie.


- Tak. Mój dziadek, Lew Trocki, dwukrotnie się żenił. Jego pierwszą żoną była Aleksandra Sokołowska, która zresztą zapoznała go z marksizmem. Razem z nią został wywieziony na Syberię, skąd później uciekł do Francji. Mieli dwie córki - Zinaidę i Ninę. Moja mama Zinaida też wychodziła dwa razy za mąż. Z pierwszym mężem miała moją starszą siostrę Aleksandrę, a potem wyszła za profesora Volkova. Jestem owocem drugiego małżeństwa.
Urodziłem się w Jałcie 7 marca 1926 roku, gdzie przez krótki czas przebywała moja mama, ale na stałe mieszkaliśmy w Moskwie. Mój tata został deportowany na Syberię, kiedy miałem dwa lata. Wrócił z zesłania w 1935 roku, ale zatrzymano go ponownie w gułagu i ślad po nim zaginął. Moja mama, opiekując się chorą siostrą, zaraziła się gruźlicą i po jej śmierci poprosiła o pozwolenie na wyjazd z Rosji w celu dalszego leczenia. Po latach dowiedziałem się, że Stalin pozwolił jej zabrać ze sobą tylko jedno dziecko, i to ja byłem tym szczęściarzem. Moja siostra została w Rosji ze swoim tatą.
W 1931 roku pojechaliśmy z mamą do Turcji, na wyspę Prinkipo. Mój dziadek przebywał tam na emigracji z Natalią Sedovą, swoją drugą żoną, która też zajmowała się polityką. To był pierwszy raz, kiedy widziałem dziadka. Mieszkałem z nimi w ich wynajętym domu przez prawie dwa lata. W tym czasie moja mama była w Berlinie, gdzie podjęła dalsze leczenie.


Pana dziadek był jedną z kluczowych postaci rewolucji październikowej w Rosji. Po śmierci Lenina, z którym współpracował, pozostał w konflikcie ze Stalinem, sprzeciwiając się między innymi rozrastającej się w ZSRR biurokracji. Wyrzucono go z Partii Komunistycznej i w 1929 roku został deportowany z Rosji „za działalność kontrrewolucyjną”. Wkrótce pozbawiono go obywatelstwa rosyjskiego. Początkowo tylko Turcja zgodziła się go przyjąć.


- Stalin myślał, że wyrzucenie mojego dziadka z Rosji wystarczy, żeby wyeliminować go z życia politycznego. Jednak mój dziadek nadal walczył o idee socjalistyczne. Próbował uratować największą rewolucję XX wieku, widząc, że weszła na drogę totalitaryzmu i biurokracji, co w tamtym momencie było jeszcze trudne do wychwycenia.
Dziadek był zażartym przeciwnikiem biurokracji. Lenin też widział w tym zagrożenie. Uważał, że funkcje powinny być sprawowane na zmianę, wypłata urzędnika nie powinna być wyższa niż zarobek robotnika i że trzeba dać głos klasie robotniczej. Moc powinna emanować z dołu do góry, a nie tylko z góry na dół.
Stalinizm nie miał nic wspólnego z socjalizmem, był bardziej zbliżony do faszyzmu. Stalin nadużywał słów: „komunizm”, „socjalizm” i w ten sposób w oczach państw kapitalistycznych zdyskredytował prawdziwy socjalizm. Ten człowiek przypominał Iwana Groźnego, tylko że był od niego dużo gorszy.

Jaki system polityczny uważa pan za najlepszy?


- Kapitalizm eksploatuje i niszczy planetę. Stalinizm zdradził rewolucję. Marksizm wciąż jest jedną z istniejących opcji i Trocki zostawił po sobie polityczny arsenał, aby utorować drogę do innego świata.
Chciałbym, żeby istniały inne ideologie, które pomogłyby nam wyjść z tego piekła, w jakim żyje duża część ludzkości.

Jak wyglądało pana życie w Turcji?


- Kiedy przyjechałem do Turcji, miałem pięć lat i znałem perfekcyjnie rosyjski. Według mojego dziadka mówiłem z ładnym akcentem moskiewskim. Tam poszedłem do tureckiej szkoły lub przedszkola - już dobrze nie pamiętam, więc musiałem nauczyć się mówić w miejscowym języku. Mój dziadek był bardzo zajęty pisaniem i nie spędzaliśmy wiele czasu razem. Widzieliśmy się głównie w porze posiłków. W tym okresie pracował nad najważniejszymi książkami, dzięki którym zdobył międzynarodową sławę: „Moje życie” i „Historia rewolucji rosyjskiej”.
W styczniu 1933 roku pojechałem do Berlina, gdzie spędziłem kilka dni z moją mamą. Niedługo potem popełniła samobójstwo. Miała depresję, chorowała, była daleko od swojej rodziny i nie mogła wrócić do Rosji - cała ta sytuacja ją przerosła. O jej śmierci dowiedziałem się po roku, bo wtedy byłem już w Wiedniu.

Kto się panem opiekował w Austrii?


- Chodziłem do szkoły Montessori [w szkołach tego typu stosowano metodę Marii Montessori, polegającą na wspieraniu swobodnego rozwoju dzieci - przyp. red.] i byłem zakwaterowany w pensjonacie prowadzonym przez psychoanalityków, ale dostałem dużo wsparcia od austriackiej rodziny Kliatchko, która była blisko z moim dziadkiem. Lina Kliatchko starała się zastąpić mi mamę.
Mieszkałem w Austrii przez półtora roku i wtedy całkowicie zapomniałem rosyjskiego. Za to szybko nauczyłem się mówić po niemiecku i nawet już trochę pisałem. Oczywiście z błędami.

Dlaczego musiał pan opuścić Austrię?


- Mój dziadek nigdy nie stracił mnie z oczu. Kiedy Dollfuss został kanclerzem i wprowadził rządy autorytarne, uznano, że lepiej będzie, jeśli pojadę do Francji. Przez pięć lat mieszkałem z Lwem Sedovem, moim wujkiem, oraz Jeanne Martin des Pallieres, jego francuską partnerką [Lew był synem Trockiego i Natalii przyp. red.]. Ona pochodziła z rodziny wojskowego i miała trudny charakter. Lubiła rządzić, była uparta. Natomiast mój wujek był bardzo zajęty, bo współpracował blisko z moim dziadkiem, który dostał azyl polityczny we Francji. Zdobywał dla niego informacje, książki, kontaktował ludzi, pomagał publikować „Biuletyn Opozycji”. Miałem z nim dobry kontakt, ale trzymał mnie na dystans. Nie rozmawialiśmy o polityce, ani o rodzinie. W tym czasie widziałem dziadka tylko raz, w czasie jego krótkich odwiedzin w Paryżu.

Pana dziadek po pobycie we Francji wyjechał do Norwegii, następnie do Meksyku. Kiedy to wszystko się działo, pan był jeszcze dzieckiem. Czy wiedział pan, kim jest dla ludzi Lew Trocki i skąd tyle zamieszania wokół jego osoby?


- Oczywiście, że tak. Kiedy byłem w Paryżu, już zdawałem sobie sprawę z sytuacji. Wiedziałem, że Stalin z nami walczy, bo po kolei ginęły osoby, które były związane z moją rodziną. Jedną z nich był Ignacy Reiss (Ignacy Porecki). Brał on udział w rewolucji październikowej, działał w Komunistycznej Partii Robotniczej Polski, za co został aresztowany, potem został agentem CzeKa oraz Armii Czerwonej. Za swoje zasługi nawet otrzymał Order Czerwonego Sztandaru. Rozczarował się polityką Stalina, bo uważał, że to, co on robi, jest całkowicie oddalone od ideałów rewolucji. W 1937 roku opublikował we francuskich gazetach list otwarty mówiący o masowych represjach Stalina, nawiązał kontakt z opozycją i schronił się w Szwajcarii. Zabili go jego przyjaciele.
Zaprzyjaźniłem się z jego synem Romanem, który był starszy ode mnie i mieszkał w Paryżu ze swoją mamą. Czasem spotykaliśmy się z Irą i Norą, córkami Andresa Nina, który był liderem hiszpańskiego ruchu robotniczego i jednym z założycieli Hiszpańskiej Partii Komunistycznej. Również blisko współpracował z moim dziadkiem i został zamęczony na śmierć przez agentów NKWD, na zlecenie Stalina. Nora później wyszła za mąż za jednego z sekretarzy mojego dziadka. Przez lata mieliśmy kontakt telefoniczny.

Czy czuł się pan we Francji zagrożony?


- Tak, bałem się. Dostaliśmy informację, że w budynku obok zamieszkał agent Stalina i nas obserwował. Czasami, kiedy byłem sam w naszym domu, wydawało mi się, że ktoś próbuje otworzyć zamek, żeby wejść do środka.
Na początku 1938 roku wujek przyszedł do domu, źle się czując i pojechał do rosyjskiej kliniki, gdzie zmarł po dwóch operacjach. Nam choroba wydawała się dziwna. Najprawdopodobniej został otruty. W tamtym czasie jeszcze nie wiedzieliśmy, że Mark Zborowski, bliski współpracownik mojego wujka, którego znaliśmy jako Etienne, był szpiegiem Stalina. Właśnie on zabrał mojego wujka do kliniki pełnej Rosjan.
Zostałem sam z partnerką wujka i mój dziadek postanowił zabrać mnie do Meksyku. Jeanne była temu przeciwna i musieli interweniować adwokaci.

Kochała pana.


- Nie wiem, czy to była miłość. Raczej chodziło o to, że nie mogła mieć własnych dzieci i byłem wszystkim, co jej zostało.

Z kim pan pojechał do Meksyku?


- Z Małgorzatą i Alfredem Rosmerami. To było francuskie małżeństwo, poznali się z moim dziadkiem i Natalią w Rosji za czasów rewolucji październikowej. Najpierw popłynęliśmy statkiem do Nowego Jorku, a stamtąd pojechaliśmy pociągiem do Miasta Meksyk. Dziadek wysłał po nas na dworzec swojego francuskiego sekretarza i dopiero w domu mnie wyściskał.
Meksyk to był zupełnie inny świat. Ludzie szczodrzy, dookoła mnóstwo kolorów i dużo słońca. Wcześniej chodziłem do szkoły tylko dla chłopców, a tutaj klasy były mieszane. Poza tym nikt w szkole nie wiedział, kim jest moja rodzina. Nasz dom w dzielnicy Coyoacán, w którym mieszkaliśmy, był pełen Amerykanów. Oni zajmowali się naszą ochroną i mnie cieszyła ich obecność, bo zawsze dużo się działo. Nasi ochroniarze nauczyli mnie m.in. jeść dużo na śniadanie, które wystarcza na cały dzień.

Dlaczego chronili was Amerykanie?


- Z bardzo oczywistych powodów. Diego Rivera, znany malarz meksykański, udał się z profesorem Octavio Fernándezem, trockistą, na rozmowę do Lazaro Cardenasa, prezydenta Meksyku, aby poprosić o azyl polityczny dla mojego dziadka. Cardenas był energicznym politykiem i szybko podejmował decyzje. Po dwóch minutach rozmowy powiedział, że Lew Trocki może przyjechać do Meksyku, ale nie wolno mu się mieszać do polityki kraju. Z tego powodu uznano, że lepiej będzie, jeśli ochroniarzami będą obcokrajowcy.
Nasi ochroniarze i sekretarze nie otrzymywali zapłaty za swoją pracę. Byli to znajomi, towarzysze, którym podobały się idee Trockiego. Większość pochodziła ze Stanów Zjednoczonych, ale mieszkał z nami też jakiś sekretarz z Francji czy z Niemiec. Jeden z amerykańskich ochroniarzy, Jackie Cooper, był kierowcą ciężarówek, a inny, Harold Robbins, malarzem pokojowym, i to on pomalował większość mebli w naszym domu. Po pierwszym zamachu na mojego dziadka zaczęli nam pomagać ochroniarze meksykańscy.

Zanim przyjechał pan do Meksyku, pana dziadek mieszkał w Niebieskim Domu, razem z meksykańskimi malarzami - Fridą Kahlo i Diego Riverą.


- Tak, Diego był niezwykłym malarzem, ale bardzo często zmieniał poglądy i w pewnym momencie poparł w wyborach prezydenckich Juana Andreu Almazana, prawicowego i proamerykańskiego polityka. W ten sposób polityka przestała ich łączyć. Sekretarz mojego dziadka znalazł w pobliżu dom do wynajęcia, który w całości wyremontowano i się przeprowadzili. Odtąd dziadek nie miał już kontaktu z Diego Riverą.

Postać Lwa Trockiego została też przedstawiona w nagrodzonym Oscarami filmie „Frida”. Scenarzyści zasugerowali, że przyczyną konfliktu pomiędzy Trockim a Diego Riverą był romans pana dziadka z Fridą Kahlo, żoną malarza.


- Fridę Kahlo poznałem kilka lat po śmierci mojego dziadka na spotkaniu u jej siostry, Cristiny, która miała cały czas kontakt z Natalią. Potem zaprosiła mnie też do Niebieskiego Domu, ale nigdy nie rozmawialiśmy na temat mojego dziadka. Natomiast Frida była bardzo ciepłą osobą, o niezwykłej osobowości. Bardzo ją lubiłem.

Jak wyglądał dzień Lwa Trockiego?


- Dziadek miał w ogrodzie przy domu małą farmę, gdzie hodował króliki i kury, żeby zapewnić nam jedzenie. Wstawał około siódmej rano i szedł je karmić, bo dla niego to była forma aktywności fizycznej. Należy pamiętać, że nie mógł swobodnie poruszać się poza domem. Zawsze jeździł po mieście samochodem. Na samym przedzie, albo z tyłu, jechał drugi samochód z ochroniarzami.
Następnie dziadek jadł śniadanie, zawsze proste potrawy i lekkie, nie rozkoszował się jedzeniem. Po posiłku szedł do swojego gabinetu, gdzie spędzał cały poranek, dyskutując, ucząc się i czytając. Po południu jedliśmy z dziadkiem i wszystkimi towarzyszami wspólny posiłek. Trocki odpoczywał przez około 20 minut i znów siadał przy biurku, gdzie pracował do wieczora. Po pracy szedł karmić swoje zwierzęta. Czasem mu pomagałem, na przykład mieliłem kukurydzę. Dyskutowaliśmy ze sobą po francusku.

Również o polityce albo rewolucji w Rosji?


- Wręcz przeciwnie. Dużo później rozmawiałem z jego ochroniarzami i sekretarzami, którzy mi powiedzieli, że dziadek zakazał im ze mną rozmawiać o polityce. Cała moja rodzina była prześladowana i wolał, żebym zachował spokój.

Pierwszy atak na życie pańskiego dziadka w Meksyku miał miejsce w maju 1940 roku.


- Mój dziadek spodziewał się, że to nastąpi. Na początku 1940 roku on i Natalia zauważyli wzmożony atak na mojego dziadka ze strony prasy komunistycznej w Meksyku, opłacanej przez Kreml. Mój dziadek twierdził, że jeszcze trochę i dziennikarze zamienią pióro na karabin. Powiedział to w styczniu, a 24 maja nastąpił pierwszy atak na niego. Był środek nocy, spokojnie spałem i nagle wybudził mnie ze snu hałas. Ktoś ciągnął za drzwi od naszego ogrodu. Były to drewniane drzwi z witrażami, które trzeszczały, gdy się je poruszało. Widziałem sylwetkę człowieka w jasnym ubraniu i pomyślałem, że to jeden z ochroniarzy lub towarzyszy. Nie przyszło mi na myśl, że może to być ktoś nieznajomy. Myliłem się. Po chwili usłyszałem wystrzały i poczułem zapach prochu w powietrzu. Rzuciłem się na ziemię i schroniłem w rogu pokoju, co mnie uratowało. W pokoju obok spali dziadkowie. Natalia okazała się bardzo szybka i jak tylko usłyszała strzały, wypchnęła mojego dziadka z łóżka. Schronili się w najmniej widocznym, południowo-wschodnim rogu pokoju. Ich sypialnia została ostrzelana pod trzema różnymi kątami - od strony gabinetu, mojego pokoju i wejścia od ogrodu. Cudem przeżyli.
Pod koniec wystrzałów ktoś wszedł z ogrodu do mojego pokoju i jeden z napastników podał swojemu koledze jakieś puszki. Słyszałem, jak mówi do niego, że to jest koktajl Mołotowa. Wpadłem w panikę, myśląc, że dom zostanie wysadzony w powietrze. Wyszedłem z ukrycia i wybiegłem do ogrodu. Prawie wpadłem na jednego z atakujących, na szczęście nie zauważyli mnie. Szybko zawróciłem, minąłem w biegu bibliotekę, jadalnię i schroniłem się w pokoju Harolda Robbinsa. Zostałem tam, aż w domu zapanowała cisza i mogłem zobaczyć się z moim dziadkiem. Dziadek ucieszył się na mój widok, bo myślał, że mnie porwali. Trudno opisać stan euforii, w jakiej się znajdował, gdy udało mu się ujść z życiem.
Celem zamachowców było spalić szafy w pokoju, w którym spałem. Na pewno myśleli, że w nich znajduje się archiwum. To samo powiedział mój dziadek: Bomby były częścią wizyty Stalina, tylko jego mogło interesować moje archiwum. Kiedy w pokoju pojawiły się płomienie, Natalia próbowała je ugasić i w ten sposób poparzyła sobie ramię.


Ochroniarze w żaden sposób nie zareagowali?


Nie, bo operacja była bardzo dobrze zaplanowana. Na zewnątrz domu, na wysokości pokojów ochroniarzy, znajdował się gigantyczny eukaliptus. Atakujący planowali wejść do środka, więc żeby im to umożliwić, pozostali schowali się za eukaliptusem i otworzyli ogień. Gdyby któryś z ochroniarzy próbował wyjść ze swojego pokoju, zginąłby na miejscu. W sumie w domu znaleźliśmy ponad 200 dziur po kulach. Wycofali się, myśląc, że moi dziadkowie nie żyją. Chcieli uciec przed przyjazdem policji.
Napastników było ponad 20 i policja później ich odnalazła. Byli to członkowie Partii Komunistycznej na czele z muralistą Davidem Alfaro Siqueiros, który był agentem Stalina. Dostali rozkaz z Rosji, żeby zlikwidować mojego dziadka i musieli to zrobić, bo inaczej groziłoby im i ich rodzinom niebezpieczeństwo.
Po nieudanym ataku na mojego dziadka Robert Sheldon Harte, młody Amerykanin, który tej nocy pilnował drzwi, przestał się pojawiać. Fanny Yanovitch, rosyjska sekretarka mojego dziadka, wspominała później, że Harte wypytał ją, jak Trockiemu idzie praca nad biografią Stalina.
Książkę zamówiło u Trockiego wydawnictwo ze Stanów Zjednoczonych. Dziadek nie był tym tematem za bardzo zainteresowany, ale ponieważ zaproponowali mu dobre wynagrodzenie w dolarach, a potrzebowaliśmy pieniędzy, to się zgodził. Pisał na podstawie własnego doświadczenia i przeglądając materiały innych autorów. Krok po kroku rekonstruował wydarzenia.
Dzień przed pierwszym atakiem na nasz dom Robert Sheldon Harte bardzo nalegał, żeby Fanny zwróciła mu długopis, który często jej pożyczał. Sekretarka podejrzewała, że był on człowiekiem NKWD. Tak, mój dziadek zawsze miał zaufanie do ludzi.
Na pewno Roberta obarczono odpowiedzialnością za nieudany atak i dlatego postanowili się go pozbyć. A może nie wiedzieli, co z nim zrobić, bo był Amerykaninem? Jakieś dwa miesiące po ataku znaleziono jego ciało pokryte wapnem w wiejskiej chacie w Desierto de Los Leones.

Spodziewaliście się kolejnego ataku?


- Dziadek zdawał sobie sprawę z tego, że nastąpi kolejny atak, i mówił o tym swoim towarzyszom. Partia Komunistyczna ze Stanów Zjednoczonych, która była liczniejsza i miała więcej pieniędzy, zrobiła u siebie składkę na wykup domu, w którym mieszkaliśmy. Potem zrobiliśmy umocnienia, zamurowaliśmy okna do połowy i powstawialiśmy kraty. Mój dziadek podchodził sceptycznie do remontu, bo był prawie pewien, że Stalin po raz kolejny nie zaatakuje w taki sam sposób. I miał rację.

Kim był zamachowiec?


- Zamachowcem okazał się Ramon Mercader, hiszpański komunista i agent Stalina, który przeniknął w nasze środowisko, rozkochując w sobie pochodzącą ze Stanów trockistkę, Silvię Ageloff. Poznał ją w Paryżu przez Marka Zborowskiego. Wszystkim mówił, że nazywa się Frank Jackson.
Silvia dobrze znała mojego dziadka, bo jej siostra była sekretarką Trockiego w czasie prac Komisji Dewey w 1937 roku. W komisji zasiadali intelektualiści różnej narodowości, z filozofem Johnem Deweyem na czele. On miał inne poglądy od mojego dziadka, ale czuł respekt wobec prawdy i dlatego zgodził się przewodniczyć pracom komisji. Ta komisja miała za zadanie przeanalizować zarzuty Stalina przeciwko mojemu dziadkowi, które zostały użyte w procesach moskiewskich. Stalin oskarżał Trockiego między innymi o organizowanie spisku na jego życie. Mój dziadek podjął się samoobrony, udowadniając, że zarzuty były sfałszowane.

Jakie dowody na swoją niewinność mógł przedstawić Lew Trocki?


- W swoim archiwum miał mnóstwo materiałów, dlatego zamachowcy chcieli je spalić. Później, żeby chronić dokumenty, sprzedaliśmy je Uniwersytetowi Harvarda. Przez długi czas część archiwum nie ujrzała światła dziennego, aby nie narażać niczyjego życia. Wśród dokumentów dziadka można znaleźć interesujące rzeczy. Na przykład puste kartki z podpisem Lenina, które udowadniają, jakim zaufaniem cieszył się Trocki, jak również tysiące listów.
Na tej podstawie Komisja Deweya wydała werdykt, że mój dziadek nie był winien czynów, które zarzucał mu Stalin.

Czy Lew Trocki osobiście poznał zamachowca?


- Po przyjeździe do Meksyku Ramon zaprzyjaźnił się z naszymi ochroniarzami, zapraszał ich na obiad w mieście i zaczął robić małe przysługi. Przed nami udawał, że jest handlowcem, dziennikarzem, oraz że nie interesuje go polityka. Czasem bywał w naszym domu, więc dziadek pozdrawiał go w ogrodzie.
Kiedy małżeństwo Rosmerów było jeszcze w Meksyku, zabrał nas na jednodniową wycieczkę do Salazar w Stanie Meksyk, i pomógł mi wspiąć się na najwyższe wzniesienie. Co więcej, kiedy Rosmerowie wracali do Europy, to było już po pierwszym zamachu, Ramon zawiózł ich do Veracruz, skąd statek zabrał ich do Europy. Towarzyszyła im też Natalia.
Mój dziadek słyszał o tym wszystkim, więc kiedy Ramon poprosił go o przeczytanie artykułu, jaki napisał, to nie widział powodu, dla którego miałby mu odmówić. Poza tym uważał, że w ten sposób może zdobyć kolejną osobę dla organizacji. Oczywiście prośba Ramona była dziwna, bo on nigdy nie wykazywał zainteresowania polityką.
Ramon umówił się na prywatne spotkanie z moim dziadkiem w jego gabinecie. W czasie pierwszej wizyty wydał się mojemu dziadkowi trochę dziwny, bo usiadł za stołem i nawet nie zdjął kapelusza, co było niegrzeczne. Dziadek przeczytał jego artykuł, który uważał za naiwny i dał mu kilka wskazówek. Umówili się, że Ramon przyjdzie do niego ponownie z poprawionym tekstem. Gdy Trocki pochylił się nad jego tekstem, Ramon zadał mu cios czekanem w tył głowy. Czekan zdołał ukryć w płaszczu przeciwdeszczowym, który miał na sobie. Tak, agenci Stalina byli mistrzami kamuflażu.

Był pan w domu w dniu zabójstwa Lwa Trockiego?


- Wracałem po południu spokojnie ze szkoły i z dużej odległości zauważyłem ruch wokół naszego domu. Drzwi były otwarte, na zewnątrz stali policjanci i był zaparkowany samochód policyjny. Wydało mi się to dziwne, bo zwykle popołudnia były bardzo spokojne. Miałem przeczucie, że coś się stało. Wszedłem do ogrodu i spotkałem Harolda Robbinsa, naszego ochroniarza. Był wyczerpany, w prawej dłoni trzymał rewolwer. Co się dzieje? - zapytałem. Jackson! Jackson! - tylko z siebie wydusił. Zacząłem iść w kierunku domu i po mojej prawej stronie zobaczyłem mężczyznę. Jego twarz była cała zakrwawiona. Wył jak szczur. Już nie przypominał człowieka.
Wszedłem do biblioteki i przez uchylone drzwi do jadalni zobaczyłem leżącego na podłodze dziadka z zakrwawioną głową. Był otoczony przez ochroniarzy i Natalia przykładała do jego głowy lód. Widząc mnie, zdołał powiedzieć: Nie pozwólcie się chłopcu zbliżyć, on nie powinien tego widzieć.
Później dowiedziałem się, co się stało. Kiedy mój dziadek otrzymał uderzenie, wydał z siebie przeraźliwy krzyk, który dało się usłyszeć w całym domu. Natychmiast pojawili się ochroniarze, unieruchomili Jacksona i zaczęli go bić. Jeden z ochroniarzy ze Stanów Zjednoczonych od uderzeń złamał sobie rękę. Natalia od razu znalazła się przy dziadku. On, jeszcze będąc na nogach, wskazał na Ramona i powiedział do niej: „Jackson”, dając do zrozumienia, że stało się to, czego się spodziewali. Prosił też ochroniarzy: Nie zabijajcie go, musi mówić. Miał dużo racji, bo dzięki temu dowiedzieliśmy się, że Stalin wydał rozkaz zabójstwa. W przeciwnym razie byłoby to tajemnicą na zawsze i nie dowiedzielibyśmy się, kim naprawdę był zamachowiec. Kiedy ochroniarze go zatrzymali i zaczęli bić, jeden, jedyny raz powiedział: Mają moją matkę, zmusili mnie, żebym to zrobił. Dziadka przewieziono do szpitala i następnego dnia zmarł.

Jego pogrzeb odbył się w Mieście Meksyk.


- Tak, wielu ludzi w Meksyku go podziwiało. Na jego pogrzebie w Mieście Meksyk pojawiło się 300 tysięcy osób, a miasto liczyło wtedy dwa miliony mieszkańców. Dzisiaj prochy mojego dziadka znajdują się w Muzeum Lwa Trockiego, które powstało w latach 80. Rząd meksykański chciał, żeby historia przetrwała i ogłosił, że muzeum jest pomnikiem narodowym. Jestem jego kustoszem i żywą relikwią, jako że nikt w mojej rodzinie nie dożył moich lat.
Ramon Mercader został skazany na dwadzieścia lat pozbawienia wolności. Kiedy wyszedł z więzienia, wyjechał na Kubę. W 1961 roku pojechał do Rosji, gdzie został odznaczony najwyższym odznaczeniem radzieckim - Orderem Lenina - oraz tytułem Bohatera Związku Radzieckiego. Potem zmarł w Hawanie, ale jego prochy spoczywają na cmentarzu moskiewskim.


- Lenin, wiedząc o tym, przewróciłby się w grobie. Gdyby żył, to też stałby się ofiarą represji, zresztą wdowa po nim powiedziała to samo. Jednak umarł wcześnie, więc mógł się stać symbolem rewolucji i idolem mas.

Pan i Natalia zostaliście w Meksyku.


- Wróciliśmy do naszego domu. Kiedy byłem nastolatkiem, nasz kontakt nie był łatwy, ale wszystko się zmieniło, gdy założyłem rodzinę i Natalia została przyszywaną prababcią. Mieszkała w Meksyku do 1981 roku, potem pojechała do Francji, gdzie zmarła na raka.
Ożeniłem się z Hiszpanką z Madrytu, która odeszła 18 lat temu. Mam cztery wspaniałe córki. Najstarsza jest pisarką, poetką oraz wykłada na uniwersytecie. Bardzo ją interesuje Meksyk. Druga mieszka w Waszyngtonie i jest szefową Narodowego Instytutu Uzależnienia Narkotykowego. Dwie najmłodsze są bliźniaczkami. Jedna jest chirurgiem, druga doktorem ekonomii. Mam też pięcioro wnuków.

Był pan świadkiem tylu tragedii... Jak po tym wszystkim można normalnie żyć?


- Jestem chemikiem. Obserwując procesy chemiczne, można odnieść wrażenie, że coś jest niemożliwe, jednak analizując szczegóły, okazuje się, że zawsze można znaleźć jakieś rozwiązanie. Tylko śmierci nie da się uniknąć.

Esteban Volkov. Urodzony 7 marca 1926 roku w Jałcie. Syn Zinaidy Lwownej Bronstein i Ivanovicha Volkova. Wnuk Lwa Trockiego. Jedyny żyjący świadek ataków na życie swojego dziadka w Meksyku. Z zawodu chemik. Ma cztery córki i pięcioro wnuków. Mieszka w Mieście Meksyk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz